Wygodne czasy, w których sadownicy posługiwali się jednym – czasem dwoma rozmiarami rozpylaczy wirowych powoli przemijają, gdyż tak wyposażone opryskiwacze coraz gorzej wypełniają oczekiwania środowiska i precyzji opryskiwania. Można nawet powiedzieć, że przyczyniają się do gorszych efektów opryskiwania i skutkują stałym wzrostem presji na zwiększanie dawek do maksymalnego poziomu sugerowanego na etykiecie. Mimo „znacznego” postępu w konstrukcjach opryskiwaczy kłopotów z ochroną nie ubywa, a jednocześnie większość sadowników już przestała nawet myśleć o możliwości zredukowania dawek tylko z powodu zastosowania dobrej techniki opryskiwania. Niestety ten postęp jest widoczny w cenach, a niekoniecznie w rozwiązaniach umożliwiających poprawę jakości opryskiwania. Z przykrością muszę stwierdzić, że sadownicy wydają coraz większe kwoty na nowe opryskiwacze i często na skutek dobrania złych parametrów otrzymują… jeszcze gorsze parametry osadzania i straty cieczy, przekraczające 70% stosowanej dawki.
Nie wszystkim taka sytuacja przynosi korzyści – najmniej sadownikom i konsumentom. Proponuję zweryfikować tradycyjne podejście i poszukać nowych możliwości w ustawieniu opryskiwacza w kierunku bardziej efektywnego opryskiwania z zachowaniem dawek na możliwie najniższym poziomie, zalecanym w etykiecie. W cyklu artykułów postaram się zarysować temat jakości rozpylanej cieczy podczas zabiegów w różnych terminach agrotechnicznych i możliwości efektywnego wykorzystania potencjału opryskiwaczy.
Tylko jak wysoko ustawić poprzeczkę dla jakości pokrycia opryskiwanych roślin? Odnoszę wrażenie, że większość sadowników jest zdania, że ich opryskiwacze bardzo ładnie rozpylają ciecz – ale czy kupiliby samochód z powłoką lakieru naniesioną ich opryskiwaczem – raczej wątpię…
Cały artykuł przeczytasz w kwietniowym wydaniu miesięcznika "Sad nowoczesny". Sprawdź nasza ofertę!