W pierwszej części "Sadowniczych ewolucji" (SN nr 12/2020) starałem się (mocno "na skróty") przypomnieć, jaką drogę przeszliśmy w polskim sadownictwie od czasów przedwojennych do dzisiejszych standardów. Była mowa o wielkości drzew, gęstości nasadzeń, zmianach w formie koron i stosowanych podporach, a także o zmianie w podejściu do jakości owoców i wymaganiach odbiorców. Koncepcje uprawy jabłoni zmieniały się, pomimo oporu wielu sadowników. Opór ten często wynikał z faktu, że trudno jest zrezygnować ze sprawdzonej, poznanej technologii na rzecz nowości, które burzą nasz komfort, a czasem wywracają do góry nogami dotychczasowy sposób myślenia. To zrozumiałe: po co zmieniać to, co dobre i sprawdzało się przez szereg lat? Mówi się nawet, że "lepsze" jest wrogiem "dobrego".
Jesteśmy skazani na zmiany…
A jednak zmiany ciągle postępują i – wracając do kolarskiego porównania z poprzedniego artykułu – kto pozostanie w tyle za peletonem, często nie jest już w stanie go dogonić. Choćby dlatego, że w nowych koncepcjach może wystarczyć tylko niewielka "przeróbka", aby dostosować się do kolejnej, nowszej technologii produkcji, natomiast przeskok ze starej technologii do najnowszej często wydaje się być niemożliwy albo całkowicie pozbawiony sensu.
fot. W sadach skutecznie zabezpieczonych przed przymrozkami mechaniczne przerzedzanie kwiatów jest uzasadnione
fot. W sadach skutecznie zabezpieczonych przed przymrozkami mechaniczne przerzedzanie kwiatów jest uzasadnione