StoryEditor

Kolekcja odmian jabłoni i gruszy – gospodarstwo Huberta w Rembertowie

18.07.2022., 12:13h

Gospodarstwo Huberta Filipiaka w Rembertowie koło Tarczyna wyróżnia pokaźna kolekcja odmian jabłoni i grusz oraz to, że najstarsze drzewa mają nawet do 70 lat. Na taki stan rzeczy wpłynął sposób prowadzenia sadów przez przodków pana Huberta, którzy nie usuwali całych kwater danej odmiany, tylko w miejsca po drzewach, które wypadły, sadzili nowe.

Sad z paletą odmian

Hubert Filipiak prowadzi gospodarstwo sadownicze o powierzchni około 15 ha. Wśród nasadzeń są jabłonie, które zajmują około 10 ha, grusze – 2,5 ha i czereśnie – także 2,5 ha. Niewielką powierzchnię zajmują śliwy i wiśnie.


Pięciopokoleniowa tradycja

Gospodarstwo powstało w 1865 r. Założył je Jakób Wągrodzki, prapradziadek pana Huberta. Wągrodzcy pochodzili z Kampinosu, gdzie pracowali na trudnych terenach – albo na glebach piaszczystych, albo na bardziej urodzajnych, które były jednak często zalewane przez Wisłę. Z tego powodu, razem z kilkoma sąsiadami, podjęli decyzję o przeniesieniu się w miejsce bardziej sprzyjające rolnictwu. Wspólnie kupili w Rembertowie ziemię od dziedzica, który przebywał w Paryżu i finansował ten pobyt, wyprzedając stopniowo swój majątek. Około roku 1885 córka Jakóba Wągrodzkiego wyszła za mąż za Pawła Filipiaka (pradziadka pana Huberta) i od tego czasu gospodarstwo związane jest z jego nazwiskiem. Kolejnymi właścicielami byli dziadek pana Huberta, Adam i ojciec Grzegorz.

– Co ciekawe, ziemię w naszej rodzinie dziedziczyła zawsze tylko jedna osoba, dzięki czemu do dnia dzisiejszego pozostała praktycznie w granicach sprzed 160 lat. W 2005 r., po ukończeniu studiów i podjęciu decyzji, że zajmę się prowadzeniem gospodarstwa, tata przekazał mi połowę ziemi. Drugą połowę otrzymałem po przejściu taty na emeryturę w roku 2014 – wspomina Hubert Filipiak.

Ekologię miał w głowie

Początkowo pan Hubert prowadził gospodarstwo w sposób tradycyjny, tak jak jego ojciec Grzegorz. Gospodarstwo w systemie konwencjonalnym funkcjonowało dobrze według określonych, wypracowanych latami schematów, więc początkowo nic nie zmieniał. Szybko zorientował się jednak, że nie robi tego, co czuje. Studiował ochronę środowiska na SGGW w Warszawie, więc od samego początku miał zapatrywania proekologiczne.

– Kiedy przejmowałem gospodarstwo, ekologia w naszym kraju była jeszcze rzadkością. Wszystko dopiero raczkowało i nie było odpowiednich środków ekologicznych, pozwalających profesjonalnie dbać o sad, nie stosując chemicznych środków ochrony roślin i nawozów sztucznych. Dopiero kiedy ten rynek się rozwinął i pojawiło się więcej środków do uprawy ekologicznej, postanowiłem przestawić całe gospodarstwo na taki system – opowiada Huber Filipiak.

Nie zaczynał od próbnych kwater, tylko od razu postanowił całość gospodarstwa ukierunkować na stosowanie technologii bardziej przyjaznej środowisku i bezpiecznej dla konsumentów.

– Była to decyzja przemyślana, świadoma i podjęta w momencie, w którym wiedziałem, że dam radę utrzymać dochodowe gospodarstwo, używając jedynie środków do rolnictwa ekologicznego – mówi pan Hubert, który przygotowując się do zmiany systemu prowadzenia swojego gospodarstwa dużo jeździł na sympozja, szkolenia, żeby zdobyć jak najwięcej wiedzy na ten temat.

Mnogość odmian

Hubert Filipiak posiada m.in. takie odmiany jabłoni, jak:

  • Piros;
  • Paulare;
  • Gala;
  • Empire;
  • Mutsu;
  • Golden Delicious;
  • Ligol;
  • Champion;
  • Jester;
  • Idared;
  • Jonagored;
  • Jonica;
  • Decosta;
  • Red Jonaprince;
  • Rajka;
  • Topaz;
  • Red Boskoop czy Alwa.

Jego przodkowie nie praktykowali wycinania całego sadu na raz. Drzewa wymieniane były niewielkimi partiami, a poprzednie, jeśli nie przemarzły i nie uschły, nadal były zostawiane w rzędach. Jednak w 1986 r. po ciężkiej zimie ojciec pana Huberta sporą część sadu musiał odmłodzić i posadził odmiany, które wówczas były na topie, takie jak: Jonagold, Ligol, Idared.

– W związku z tym dzisiaj te trzy odmiany stanowią większość naszych jabłek – opowiada H. Filipiak. – Mamy także nasadzenia aktualnie najbardziej popularnych odmian Gali i Red Jonaprince’a. A w zeszłym sezonie posadziłem całkiem nową, ciekawą odmianę, Baya Marisa, która ma czerwony miąższ. Jej owoce wyglądają interesująco w środku, a co więcej wytłoczony z nich sok nie jest słomkowy, tylko różowy. Jej liście są czerwono-zielone, a kwiaty różowo-karminowe. Wierzę, że szukanie takich ciekawych odmian jest dobrym sposobem, żeby się trochę wyróżniać na tle innych producentów i łatwiej sprzedać swoje owoce.

Z historią w tle

Pan Hubert posiada w swoim sadzie ponad 20 odmian grusz. Wśród nich są m.in.:

  • Generał Leclerc;
  • Minister Doktor Lucius;
  • Salisbury;
  • Komisówka;
  • Kongresówka;
  • Patten.
Największy udział wśród odmian grusz ma jednak popularna Konferencja, na drugim miejscu jest Lukasówka, a na trzecim – Klapsa. Grusze przetrwały zimę w 1986 r. i dzięki temu zachowało się więcej starych odmian tego gatunku niż jabłoni. Dlatego też do najstarszych drzew w sadzie należą właśnie grusze.

– Rekordzistki zostały posadzone w 1941 r. przez mojego dziadka. Niektóre pnie są już puste w środku, ale drzewa jeszcze rodzą owoce. Stwierdziłem, że z punktu widzenia edukacyjnego, ważne jest żeby pokazać różne style prowadzenia sadu, obecne i te sprzed kilkudziesięciu lat – opowiada gospodarz.

Historia sposobu utrzymywania wielu odmian w wielopokoleniowym sadzie rodziny Filipiaków jest stara. Dziadek pana Huberta, Adam w dwudziestoleciu międzywojennym założył profesjonalny jak na tamte lata sad, wykorzystując do nasadzeń sadzonki z ówczesnego Instytutu Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach. Wówczas także ze względu na bliską odległość od Warszawy wszystkie produkowane owoce były wożone na zieleniaki do stolicy. Różnorodność gatunków i odmian była korzystna przy stosowanej formie sprzedaży.

– Mój dziadek oprócz prowadzenia sadów uprawiał jeszcze warzywa, truskawki i maliny. To bogactwo gatunków i odmian częściowo przetrwało do dzisiejszych czasów – mówi pan Hubert.

Jak sam przyznaje, prowadząc przez kilka lat gospodarstwo w systemie konwencjonalnym uważał, że tak duża liczba odmian jest niewskazana i trzeba iść w kierunku jej zmniejszenia. Natomiast w momencie, kiedy podjął już decyzję o przestawieniu gospodarstwa na ekologiczne, doszedł do wniosku, że jest to plusem.

Dzięki tej różnorodności możemy zaspokoić oczekiwania różnych klientów, a ponadto praktycznie przez cały rok mamy różne owoce w swojej ofercie. Zbiory zaczynamy czereśniami w czerwcu, później zrywamy odmiany letnie jabłoni i grusz, kończąc w październiku. Jabłka nadające się do przechowania przetrzymujemy aż do czerwca, kiedy zaczynają się czereśnie – mówi sadownik.

Jabłka są przechowywane w chłodniach z systemem kontrolowanej atmosfery, dzięki czemu okres ich podaży jest wydłużony. – Na szczęście technologia KA nie wymaga żadnych środków chemicznych i może być wykorzystywana również w gospodarstwach ekologicznych – dodaje H. Filipiak.

Ekologiczne środki ochrony roślin

W rolnictwie ekologicznym stosować można jedynie środki ze specjalnej listy publikowanej i aktualizowanej przez Instytut Ochrony Roślin. Dopuszczone do produkcji eko są środki pochodzenia naturalnego – kopaliny, substancje pochodzenia roślinnego, zwierzęcego, bakterie i wirusy bądź substancje przez nie produkowane. Na początku sezonu wegetacyjnego, do kwitnienia pan Hubert w swoim sadzie stosuje środki miedziowe, żeby opanować raka bakteryjnego i pierwsze infekcje parcha jabłoni i gruszy. Dopuszczone są także różne formy siarki, które także mają właściwości grzybobójcze. Po osiągnięciu przez zawiązki wielkości orzecha włoskiego, można stosować wodorowęglan potasu pod nazwą handlową Vitisan (wysusza on grzybnię parcha).

– Tymi trzema substancjami można sobie poradzić z infekcjami parcha jabłoni i gruszy, jeśli oczywiście stosujemy je w odpowiednich warunkach – mówi Hubert Filipiak.

Jeśli chodzi o szkodniki, to na początku sezonu sadownik wykonuje jeden zabieg mniejszą dawką azadirachtyny (olej z nasion miodli indyjskiej). Jest to środek ograniczający rozwój mszycy, która często jest dużym problemem w produkcji ekologicznej. Po pełni kwitnienia, jeśli są jeszcze mszyce, można ten zabieg powtórzyć w fazie opadania płatków. Do walki z owocówką jabłkóweczką i zwójkami gospodarz stosuje zawieszki z feromonami Isomate CLS. Zawierają one feromony działające na samce owocówki jabłkóweczki i na zwójki, dezorientując je i utrudniając im znalezienie i zapłodnienie samic.

– Na owocówkę jabłkóweczkę możemy zastosować także Carpovirusine Super SC albo Madex Max, preparaty zawierające entomopatogeniczny wirus Cydiapomonella Granulosis Virus (CpGV). Jest to dobry przykład wykorzystania mikroorganizmów do walki ze szkodnikami. Ale w ten sposób można ograniczać też choroby grzybowe (zwłaszcza z wykorzystaniem drożdży), a także poprawiać właściwości gleby (np. stosując bakterie lub kompozycje mikro[1]organizmów, takie jak EM-y) – dodaje pan Hubert.

Jak zauważa, środki dedykowane do rolnictwa ekologicznego do tanich nie należą, dlatego decyzję o ich stosowaniu należy bardzo dobrze przemyśleć.
– Jeśli i tak wyprodukowane przez nas owoce trafią na przemysł, część zabiegów można odpuścić. W ekologii nie jest tak, że mamy 5% „przemysłu”, a pozostałą część stanowi jabłko deserowe, tylko z założenia jabłka deserowego mamy około 50%. Jeśli więc nie sprzedajemy owoców deserowych więcej niż 50%, to pewne wady i uszkodzenia owoców są wkalkulowane. Próby robienia bardzo wysokiej jakości mogą się skończyć przeinwestowaniem w plon, który potem i tak trafi na przemysł za kilkadziesiąt groszy – mówi Hubert Filipiak.

Zachować bioróżnorodność

W gospodarstwie Huberta Filipiaka utrzymywany jest wysoki poziom bioróżnorodności. Koszenie międzyrzędzi wykonuje się tu maksymalnie dwa razy w roku, by wspierać rozwój pożytecznych owadów drapieżnych, wspomagających walkę ze szkodnikami. Stosuje się tu także introdukcje organizmów pożytecznych – poza drapieżcami (np. dobroczynek gruszowy) dobrym przykładem są murarki ogrodowe, które przy zapylaniu wspierają pszczoły miodne.

– Z mojego doświadczenia wynika, że murarka jest pracowita i równomiernie oblatuje niewielkie obszary sadu, w odróżnieniu od pszczoły miodnej, która dzięki dużemu zasięgowi lotu może wybierać bardziej atrakcyjne kwiaty do zapylenia, mogące nieraz znajdować się poza naszym gospodarstwem. Do tego opieka nad murarkami jest dużo mniej czasochłonna, więc warto ją hodować w swoim sadzie. Jednak najbardziej optymalnym rozwiązaniem jest posiadanie zarówno pszczół miodnych, jak i murarek. Mimo że mamy już tylko pięć rodzin pszczoły miodnej, na czas kwitnienia znajomy pszczelarz wstawia nam kilkanaście swoich uli, dzięki czemu zapylenie kwiatów jest zawsze zadowalające – mówi pan Hubert.

Pod Warszawą lepiej

Hubert Filipiak dostarcza owoce bezpośrednio do klientów, a ponadto sam zaopatruje mniejsze sklepy spożywcze i ekologiczne. Dos także swoje owoce do hurtowni, skupujących ekologiczne owoce, czasem bezpośrednio zaopatruje markety.

– Mój pomysł na gospodarstwo ekologiczne jest taki, żeby wykorzystać to, że mieszkamy blisko Warszawy, co umożliwia nam rozwijanie sprzedaży bezpośredniej. Klienci także sami przyjeżdżają po owoce bezpośrednio do nas. Ponadto co jakiś czas prowadzimy w sadzie zajęcia edukacyjne dla przedszkolaków oraz uczniów szkół podstawowych i średnich. Chciałbym, żeby moje gospodarstwo funkcjonowało na wielu poziomach. Ponieważ z praktyki już wiem, że masowa sprzedaż owoców na przemysł nie gwarantuje rentowności produkcji, wyjściem z sytuacji jest rozwijanie sprzedaży bezpośredniej oraz przetwórstwa. Oczywiście chciałbym, żeby udział sprzedaży bezpośredniej był jak najwyższy, niestety obecnie udaje mi się sprzedać w ten sposób maksymalnie ok 30% produkcji. Oznacza to, że 70% owoców idzie do przetwórstwa na przeciery, soki czy koncentrat, a opłacalność tego jest bardzo niska – mówi pan Hubert.

Łyżka dziegciu

Gospodarstwo Huberta Filipiaka uzyskało certyfikat w 2018 r. Jednak po tych kilku latach sadownik ma już kilka smutnych przemyśleń na temat rolnictwa ekologicznego.

– Wydaje mi się, że naszego społeczeństwa jeszcze nie stać na masowe kupowanie owoców ekologicznych. Od kilku lat Unia Europejska naciska na systematyczne zwiększanie powierzchni gospodarstw eko, jednak bez odpowiednio dużego rynku zbytu jest to ślepa uliczka. Wbrew pozorom nie jest to sektor, w którym łatwo sprzedać swoje plony, a jeszcze trudniej uzyskać za nie zadowalającą cenę. Większość swojej produkcji musimy sprzedawać firmom zachodnim, które podobnie jak w przypadku jabłka konwencjonalnego, dyktują nam ceny nawet często poniżej kosztów produkcji. Niestety, nie mając alternatywy, musimy przystawać na ich zasady – mówi pan Hubert.

Jak dodaje, wykorzystują to także pośrednicy, którzy mając dostęp do kanałów dystrybucji niedostępnych dla rolników, utrzymują bardzo niskie ceny zakupu towaru. – Konsekwencje są łatwe do przewidzenia – większość sadowniczych gospodarstw ekologicznych funkcjonuje na progu opłacalności lub nawet poniżej jego. I coraz mniej producentów ekologicznych wierzy, że może się to zmienić na lepsze – mówi sadownik.

Jako przykład najlepiej obrazujący tę sytuację podaje ceny ekologicznych jabłek przemysłowych, za które producenci otrzymywali jesienią w dwóch ostatnich sezonach tylko 15–20 gr więcej niż za te konwencjonalne, gdzie różnica w plonie jest dwu-, trzykrotna (oczywiście na korzyść produkcji standardowej), a koszty ponoszone na hektar uprawy są porównywalne.

– Często jest nagłaśniane, że cena konwencjonalnych jabłek przemysłowych na skupach i przetwórniach jest znacznie poniżej kosztów produkcji. Niestety, na naszym rynku sytuacja jest jeszcze gorsza, tylko jest to za bardzo niszowy sektor, by o tym pisały jakiekolwiek media – mówi pan Hubert.
Jego zdaniem częściowym wyjściem z sytuacji jest sprzedaż bezpośrednia owoców ekologicznych do sklepów i klientów indywidualnych, jednak tu dochodzą wysokie koszty logistyki, a i skala takiej sprzedaży nigdy nie będzie na tyle wysoka, by zagwarantować dobrą opłacalność gospodarstwu.
– Na domiar złego, jabłka są na tyle powszechnie i masowo dostępne, że wielu ludzi ma własne jabłonki na działkach lub dostaje te owoce w sporych ilościach od swoich krewnych czy znajomych. Z tego powodu jesienią obserwujemy zawsze duży spadek popytu na nasze jabłka – dodaje sadownik.

Cena sztucznie zaniżona

Niedługo skończy się pierwszy okres pięcioletniego zobowiązania dotyczącego prowadzenia gospodarstwa ekologicznego Huberta Filipiaka. Podkreśla on, że pomimo powyższych trudności na pewno nie zrezygnuje z ekologii. Będzie jednak musiał ograniczać nasadzenia niektórych gatunków, wprowadzając te bardziej dochodowe.

– Powierzchnia 2,5 ha czereśni przeznaczonych do sprzedaży jako owoce deserowe to stanowczo za dużo. Gdyby owoce te były kupowane na przemysł, to moglibyśmy nadal utrzymać obecny areał, a tak trzeba to zmienić – mówi gospodarz.

Planuje więc częściowo zastąpić czereśnie wiśniami, które są kupowane na tłoczenie lub mrożenie w całkiem atrakcyjnej cenie. Ponadto jest też zmuszony zrezygnować z części nasadzeń jabłoni, bo owoce te mają najniższą opłacalność pośród wszystkich gatunków sadowniczych. Jego zdaniem lepiej iść w kierunku śliw czy grusz niż trzymać się obecnego areału jabłoni.

– Trzeba też brać pod uwagę to, że jeśli w ciągu najbliższych lat pojawią się nowe gospodarstwa ekologiczne, to będą to w dużej mierze producenci jabłek, co jeszcze pogłębi złą sytuację na ich rynku. W związku z tym, to im mniej będę miał jabłek, tym lepiej – dodaje sadownik. Jego zdaniem ceny jabłek są sztucznie zaniżone.

– W ubiegłym roku jesienią jabłka do przemysłu kosztowały 60 groszy za kilogram, a gruszki sprzedałem po 2,8 zł/kg, więc różnica jest ogromna. Uważam, że jest to konsekwencja sztucznego zbijania cen jabłek, na którym najwięcej mogą zarobić zachodni przetwórcy – mówi pan Hubert. I dodaje: – Gruszka ma bardziej naturalną cenę. Jeśli tak założymy, to proporcjonalnie jabłka zamiast 60 groszy za kilogram powinny być na poziomie 1,2–1,4 zł/kg, co już by było bliskie poziomowi opłacalności produkcji. Takie ceny były mniej więcej cztery lata temu, lecz od tamtej pory mieliśmy coroczne spadki cen jabłek, mimo wciąż rosnących kosztów produkcji. Choć ciężko jest przewidzieć, co będzie dalej, H. Filipiak nie spodziewa się, żeby tak bardzo zaniżone na rynku ceny nagle wróciły do poziomu sprzed 4 lat lub jeszcze bardziej wzrosły, uwzględniając obecną inflację i jeszcze bardziej drastyczne podwyżki środków produkcji.

– W tym samym okresie wiśnia ekologiczna, przemysłowa trzyma się stabilnie w okolicach 4–5 zł/kg, ekologiczne gruszki przemysłowe wahają się pomiędzy 2 a 3 zł/kg. Jabłko ekologiczne za 60 groszy w żaden sposób nie wypracuje opłacalności, więc trzeba się z tych upraw po prostu wycofywać – dodaje pan Hubert. Jednak jak sam podkreśla, wyprodukowanie wizualnie ładnych, ekologicznych owoców na rynek deserowy jest dość trudne i kosztowne, ale jest możliwe, zwłaszcza dla doświadczonych sadowników. Trzeba zainwestować w nowoczesne nawozy organiczne i ekologiczne środki ochrony roślin, bo klienci wybierający w sklepach owoce ekologiczne chcą, aby wyglądały one tak dobrze jak konwencjonalne.

– Na różnych kanałach dystrybucji znaleźliśmy potwierdzenie tezy, że nikt nie kupi jabłka ekologicznego, jeśli jest ono brzydkie. Staramy się więc produkować owoce o jakości deserowej, co wpływa na znaczne podwyższenie kosztów. Jeśli są one uwzględniane w cenie sprzedaży do sklepu oraz zostaje do tego dodana niemała marża przedsiębiorcy, to cena na półce często odstrasza część klientów, co z kolei wpływa na niski wolumen sprzedaży jabłek ekologicznych – mówi H. Filipiak. – Jeśli naszemu państwu zależy na rozpowszechnianiu rolnictwa ekologicznego i większemu spożyciu tych zdrowszych owoców, powinno się rozważyć rozwiązania to umożliwiające. Jednym z takich rozwiązań są stosowane w kilku krajach na Zachodzie Europy dopłaty do owoców ekologicznych dla producentów, tak aby na sklepowych półkach ich ceny były bardzo zbliżone do tych z uprawy konwencjonalnej. W tej sytuacji sadownik otrzymuje od państwa wyrównanie obniżonej ceny, dzięki czemu jego produkcja pozostaje opłacalna, a klienci są zachęceni do kupowania zdrowych, ekologicznych owoców w dobrej cenie.

 Józef Nuckowski

23. listopad 2024 00:41