W 2018 r. wszystkie warunki sprzyjały wysokiej produkcji: drzewa (w tym pąki) były w świetnej kondycji po roku (a nawet dwóch latach) słabszego owocowania, bardzo obfite kwitnienie i ogromny zrzut kwiatów bezpośrednio po kwitnieniu oraz zawiązków w czasie opadu czerwcowego, powodujący, że na drzewach pozostały niemal wyłącznie zawiązki z kwiatów królewskich. W dodatku wiosna była dość sucha i nie stwarzająca zbytnio problemów w ochronie, nie było wiosennych przymrozków, za to w całym sezonie wegetacyjnym było dużo słońca.
Wystąpienie wszystkich tych czynników w jednym sezonie uświadomiło nam, jak wielki potencjał produkcyjny drzemie w naszych sadach. Jednak przy tak ogromnym urodzaju okazało się też, że zabrakło siły roboczej do zbioru jabłek, a także opakowań i miejsca na owoce w obiektach przechowalniczych. Zbiory ciągnęły się do grudnia, skrzyniami zastawione były wszelkie pomieszczenia gospodarskie, z braku skrzyniopalet (i przy ich niebywałych cenach) wydobyto wszystkie stare skrzynki, ba... wykorzystywano nawet opakowania typu „big-bag”. Przy cenie 8 gr/kg jabłek przemysłowych niektórzy sadownicy zdecydowali się na pozostawienie owoców pod drzewami. Dla jednych było to zrozumiałe, a u innych powodowało wręcz zgorszenie.
Dziś, gdy emocje już opadły, łatwiej jest ocenić tę sytuację. „Gorączka” tamtego sezonu spowodowała zachowania nieracjonalne. Łatwo zrozumieć pobudki zakładów przetwórczych – to są przedsiębiorstwa, które chcą skupić możliwie najtaniej surowiec do dalszej produkcji. „Surowca” było aż nadto i dobrej jakości, a sadownicy dostarczali owoce „na wyścigi” – można było odnieść wrażenie, że tym chętniej, im niższa była cena, a w kolejkach dochodziło do scen, których wielu się teraz wstydzi. Próbowano jakoś wytłumaczyć swoją postawę – wielu tłumaczyło „konieczność” zebrania wszystkich owoców, aby zapobiec rzekomemu zakwaszeniu gleby. Czy słusznie?
Cały artykuł przeczytasz w listopadowym numerze miesięcznika "Sad Nowoczesny". Sprawdź naszą ofertę!