Lipiec w sadach upłynął pod znakiem upałów i burz. W drugiej połowie miesiąca temperatura poszybowała do 32–34˚C, co wprowadziło w lekki stres nie tylko rośliny, lecz także samych sadowników... Liczne opady deszczu sięgające 40 mm i więcej uniemożliwiły wykonywanie części zabiegów. Wiatr i gradobicia towarzyszące burzom spowodowały spustoszenia w sadach i na plantacjach zlokalizowanych na ziemiach: nowosądeckiej, sandomierskiej i w okolicy Opola Lubelskiego. Pozostałe rejony, w tym także zagłębie sadownicze – Mazowsze, zostały znacznie łagodniej potraktowane. Co prawda widoczne są ślady po uderzeniach i/lub cętki na owocach, jednak występują one lokalne. Ciągle istnieje niepewność, co przyniesie sierpień. Do zbioru jabłek pozostały co najmniej 2 miesiące, a choroby i szkodniki nie odpuszczają.
Po "zimie stulecia" obecny sezon z założenia miał być łatwiejszy pod względem występowania agrofagów, a przynajmniej niektórych z nich. Jednak jak pokazała pierwsza część sezonu, prognozy te nie do końca się sprawdziły. Gros z ochroniarskich problemów mamy już za sobą, jednak z niektórymi chorobami i szkodnikami jeszcze przyjdzie nam stoczyć walkę. Dodatkowo w stosunku do lat ubiegłych opóźnieniu uległ sam sezon wegetacyjny. Opad czerwcowy zakończył się w połowie lipca. Na szczęście wiadomo już, jak dużo zawiązków pozostanie na drzewach, dzięki czemu można dopracować plan dalszego postępowania.
W sadach jabłoniowych
W wielu sadach, nawet tych o uregulowanym wzroście za pomocą proheksadionu wapnia, obserwuje się wtórny wzrost pędów. Dzieje się tak z prostej przyczyny – dużej ilości opadów deszczu. Zapasy nawozów zlokalizowane w wierzchnich warstwach gleby oraz te rozrzucone zaraz po opadzie czerwcowym uległy wypłukaniu w okolice systemu korzeniowego. W wyniku tego drzewa podjęły wtórny wzrost ze szczytowych pąków, prowadząc do nadmiernego zagęszczenia korony.
fot. Kolonia mszycy jabłoniowo-babkowej na liściach jabłoni, W. Kukuła