Grupa Producentów Owoców z Góry św. Jana powstała na przełomie 2008/2009 roku, ale początki nowoczesnego sadownictwa można datować na lata 80 ubiegłego wieku, kiedy to w gospodarstwie Edwarda Węgrzyna został założony pierwszy sad karłowy. Sadownicy z całej Polski zjeżdżali wtedy do wsi, żeby przyjrzeć się tej nowince. Natomiast założyciel sadu wraz z ojcem obecnego prezesa i profesorem Eberhardem Makoszem zwiedzali z kolei sady w niemal całej Europie. Przywozili stamtąd – przemycane w mokrych ręcznikach – zrazy nieznanych w kraju odmian oraz wiedzę, która zaowocowała np. powstaniem pierwszej w okolicy instalacji chłodniczej w gospodarstwie Edwarda Węgrzyna.
Założyli własną grupę
Powstanie grupy poprzedziła nieformalna współpraca jej przyszłych członków, którzy robili wspólne, a więc tańsze zakupy środków ochrony roślin. O zrzeszeniu się zaczęli myśleć, gdy w okolicy założono inną grupę producentów. – Jednak plany jej twórców wydały nam się nierealne – mówi Jan Antkiewicz. – Przedsiębiorca, który grupę zakładał, obiecywał złote góry. Wy nam dajecie jabłka i możecie jechać na wczasy, my wam je sprzedamy po cenie rynkowej, a dodatkowo kupimy wam ciągniki, opryskiwacze, czy co tam będziecie chcieli – tak mógł mówić tylko człowiek niezwiązany z sadownictwem.
Mimo zachęt nie zdecydowali się na przystąpienie do tej grupy i, jak się wkrótce okazało, była to słuszna decyzja. Zamiast tego postanowili założyć własną, w niewielkim, bo rodzinnym gronie. Owszem, byli chętni, którzy chcieli do szóstki założycieli dołączyć. – Ale zakładaliśmy, że stworzymy spółdzielnię, a taka forma może dobrze funkcjonować tylko wtedy, gdy skupia ludzi o podobnym potencjale produkcyjnym – średnio każdy z nas miał około 10 ha sadu – i umiejących się porozumieć – wyjaśnia prezes Antkiewicz. – No i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że trzeba będzie wyłożyć własne środki, co – przy większej liczbie wspólników – mogło prowadzić do niesnasek, bo przecież podejmowaliśmy jednak spore ryzyko – dodaje Jan Foszczyński. Bo choć wsparcie finansowe pokrywało 75% wydatków, pozostałe 25% musieli zdobyć sami – wykładając własne środki i biorąc kredyt, który poręczyli własnymi gospodarstwami. – To było spore ryzyko, ale się udało – mówi Jan Antkiewicz. Kiedy więc w 2015 roku zostali uznaną organizacją, wszystkie najważniejsze inwestycje – budowę hali, 15 komór KA, linię sortującą, samochody, wózki widłowe – mieli już za sobą.
Tekst i zdjęcie Barbara Matoga
Więcej w grudniowym numerze „Sadu Nowoczesnego”