- Nie pamiętam, żebym o tej porze roku miała jeszcze jabłka, a w tym roku mam - mówi nam Grażyna Borowska, która na Sandomierskim Szlaku Jabłkowym w gminie Zawichost prowadzi 34-hektarowy sad jabłoniowy.
W podobnym tonie wypowiadają się sadownicy z całej Polski. Ich ubiegłoroczne jabłka nadal nie znalazły klienta.
- Nie było jeszcze takiego roku, żebym w końcówce maja miał aż 50 ton jabłek. To towar bardzo dobrej jakości, ale co z tego, skoro kupców brakuje. Próbuję to sprzedać każdym możliwym kanałem, m.in na Broniszach. Ale tu też handel stoi - wyjaśnia nam jeden z grójeckich sadowników.
Niestety, im więcej jabłek w magazynie, tym mniej pieniędzy na obecną produkcję.
- Wiadomo, opryski trzeba robić. Za chwilę czeka nas przerzedzanie i nawożenie. Skąd na to brać, jak towar w komorze? Do tego pojawia się coraz więcej truskawki, co dodatkowo ogranicza i tak już mizerny popyt na jabłka. Winna nie tylko pandemia, ale także cały czas pokutuje rosyjskie embargo. Nie zasypaliśmy dziury po tej wyrwie eksportowej - tłumaczy sadownik spod Białej Rawskiej.
Wielu producentów przypuszczało, że wiosną ceny jabłek wzrosną, więc trzymali je w komorach. Tymczasem stawki są podobne do tych z jesieni.
- Rzeczywiście sadownicy się przeliczyli. Dziś ceny za Szampiona, Jonagoreda czy Ligola są na poziomie ubiegłorocznym. A jabłek do sprzedania jest jeszcze wiele. Poza tym część producentów schowała do komory nie najlepszej jakości owoce, które teraz odrzuca się na przemysł - wyjaśnia nam Grzegorz Jurkowski. I dodaje, że w regionie sandomierskim są przypadki, że całe komory nie nadają się sprzedaży.
Kamila Szałaj