Gdy moja córka Justyna po studiach wróciła na wieś, chciała prowadzić firmę. Wówczas myślała, że sytuacja w sadownictwie szybko się nie zmieni. Niestety, tylko przez jeden sezon na rynku jabłek było po staremu, później z roku na rok robiło się coraz gorzej. Musiałyśmy więc przekształcić nasze gospodarstwo. Poszłyśmy w kierunku małego przetwórstwa, otworzyłyśmy tłocznię i zaczęłyśmy produkować soki – dodaje pani Alina.
2020 r okazał się najtrudniejszy od początku gospodarowania w sadzie
Na początku soki były nowością i popyt na nie był duży. Później sadowników, którzy również zaczęli tłoczyć soki na własne potrzeby i na sprzedaż, zaczęło przybywać. W związku z tym pani Alinie coraz trudniej było znaleźć odbiorców na soki. Pomimo trudności jakoś jej tłocznia funkcjonowała.
Aż przyszedł rok 2014... – Grad zniszczył nam 92% plonu, Rosja wprowadziła embargo na owoce i trzeba było szukać nowych rynków zbytu. Wszystkie zebrane jabłka przeznaczyłyśmy na soki. W 2015 r. zaczęłyśmy produkować sok w buteleczkach, żeby dostarczać go do restauracji. Naszymi odbiorcami zostały również szkoły i przedszkola. – W tym samym roku...