StoryEditor

Czy jeszcze będziemy dumni z polskiego jabłka?

Międzynarodowa konferencja sadownicza w Lublinie w tym roku odbywała się pod hasłem: „Zagrożenia w polskim sadownictwie i sposoby ich złagodzenia”. 22 marca, przed audytorium zgromadzonym w Centrum Kongresowym Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie.

Nadprodukcja

Po przywitaniu gości jako pierwszy zabrał głos nestor polskiego sadownictwa prof. Eberhard Makosz. Diagnozując problemy dotyczące produkcji jabłek w Polsce rozpoczął od nadprodukcji. W tym kontekście zaznaczył, że ostatni sezon był nietypowy i nie ma się co spodziewać, aby w najbliższych dziesięciu latach się powtórzył. A wraz z nim opłacalność praktycznie całej produkcji jabłek w Polsce. To oznacza, że możemy się spodziewać w najbliższych sezonach wysokich zbiorów, problemów ze zbytem i powrotem do sytuacji sprzed dwóch lat, gdy tylko 25 proc. zebranych jabłek uzyskało opłacalne ceny, tłumaczył profesor. – Jednym z największych zagrożeń dla dużej grupy producentów będzie nadprodukcja jabłek deserowych. Przy normalnym przebiegu pogody możemy zebrać w Polsce co najmniej 4,5 mln ton jabłek. Potrzeby wynoszą ok. 1,7 mln ton, maksymalnie 2 mln ton – mówił.

Ta sytuacja, zdaniem profesora, oznacza, że część producentów stanie przed koniecznością ograniczenia a nawet całkowitego wygaszenia produkcji jabłek. W tej sytuacji zwiększanie powierzchni sadów, które wciąż obserwujemy, jest kierunkiem postępowania dokładnie odwrotnym od pożądanego. Sami dolewamy w ten sposób oliwy do ognia. – O dziwo nadal powiększamy powierzchnię sadów. W szkółkach ostatniej jesieni zabrakło drzewek jabłoni, wszystko zostało wykupione – mówił Eberhard Makosz.

Więcej pieniędzy

Kolejne zagrożenie, o którym wspomniał to brak rąk do pracy w sadach. Jabłek produkujemy coraz więcej, chętnych do ich zbierania jest coraz mniej. Co może odwrócić ten trend? Otóż dalsze zwiększenie wydajności w zbiorach jabłek ale przede wszystkim podniesienie zarobków pracowników zatrudnianych przy zbiorach. Według profesora sporą część pracowników z Ukrainy satysfakcjonowałyby zarobki wyższe od obecnych, ale niższe od tych na zachodzie Europy. Tę różnicę rekompensowała by im możliwość pracy bliżej domu, w znanych warunków, często w u pracodawców poznanych wiele lat temu.

– Nie ulega wątpliwości, że największy wpływ na podjęcie decyzji o pracy przy zbiorach jabłek, niezależnie od kraju, ma poziom wynagrodzenia. Obecnie w Holandii za zbiór jabłek płaci się ok. 7,5 euro netto za godzinę. W Polsce ok. 2,5 euro. Moim zdaniem wzrost wynagrodzenia o 50–100 proc. zachęci krajowych i zagranicznych pracowników do zbioru jabłek w naszym kraju – uważa prof. Makosz.

Oznaczałoby to oczywiście wzrost kosztów produkcji. Zdaniem profesora jest on do zniwelowania w przypadku większych zbiorów wyższej jakości jabłek. Czyli jest to rozwiązanie dla najlepszych i najsilniejszych zarówno pod względem wiedzy jak i finansowo sadowników. – Jeśli nic się nie zmieni w kwestii wynagrodzenia a plony przekroczą 4 mln ton, będzie problem z zebraniem jabłek w odpowiednim czasie – zaznaczył.

…i więcej jakości

Nasz wschodni sąsiad został wymieniony w tym wystąpieniu nie tylko w kontekście braku rąk do pracy w polskich sadach. Prof. Makosz odniósł się bowiem także do kwestii zagrożenia ze strony Ukrainy dla eksportu jabłek z Polski. – Od kilku lat rosną tam nasadzenia nowoczesnych sadów na dużych powierzchniach. Szacuje się, że to obecnie ok. 5 tys. ha. Ale czy przy wzroście zbiorów jabłek, wysokim imporcie, niskim spożyciu oraz problemach z eksportem ukraińskie sady mogą być zagrożeniem dla polskiego eksportu jabłek? – pytał profesor. Jego zdaniem na pewno nie nastąpi to w najbliższych kilku latach.

Kolejna omówiona przez niego kwestia to duży udział jabłek niskiej jakości w produkcji. – W tej kwestii od momentu wprowadzenia rosyjskiego embarga zmiany są szybkie i w dobrym kierunku. Oceniam, że 50 proc. produkcji jabłek deserowych opowiada wymaganiom rynków zagranicznych. Ale nie nastąpi zwiększenie spożycia i eksportu jabłek, bez poprawy ich jakości – zaznaczył. W tej kwestii profesor najwyraźniej uważa, że szklanka jest do połowy pełna. O tym, że można widzieć ją też do połowy pustą, świadczy późniejsze wystąpienie Zbigniewa Chołyka, o czym poinformujemy wkrótce.

Problem jakości wrócił przy omawianiu następnego zagadnienia, czyli spadku spożycia jabłek w Polsce. Profesor przypomniał, że utrzymuje się trend spadkowy, a Polska ma jeden z najniższych wskaźników spożycia w Europie. – Wydaje mi się, że konsument przede wszystkim zwraca uwagę na jakość, smak, w mniejszym stopniu na cenę. Ktoś, kto trafi na jabłka miękkie, niesmaczne, przechowywane w niewłaściwych warunkach, następnym razem wybierze owoce południowe – stwierdził.

Pestycydy? To nie są żarty

Eberhard Makosz wśród zagrożeń wymienił też kwestię pozostałości pestycydów w owocach. O tym problemie, o którym ostatnio głośno w środowisku sadowników obszerniej mówił Waldemar Żółcik, reprezentujący Stowarzyszanie Polskich Dystrybutorów Owoców i Warzyw „Unia Owocowa”. – W tym roku zauważyliśmy problem z pozostałościami. Warto się zastanowić, co robić, żeby go unikać. Czasem bowiem jedna mała partia wyeksportowanego towaru potrafi narobić wielkich szkód i nawet niewielki procent owoców czy warzyw wysłanych z pozostałościami pestycydów, może skutecznie zepsuć relacje handlowe na wiele lat – przekonywał prezes „Unii Owocowej”.

Następnie przypomniał, że jesteśmy liderem w produkcji jabłek, ale liderem, który nie jest lubiany na rynkach światowych. Dlaczego? Bo Polska w opinii Waldemara Żółcika jest producentem i eksporterem nieprzewidywalnym. Zarówno pod względem ilościowym jak i jakościowym. - Każdy boi się tego, co my wyprodukujemy i w jaki sposób zachwiejemy rynkiem. Wiemy, co się o nas mówi w Czechach, wiemy, co się stało w Szwecji. A dzieje się to w sytuacji gdy, nie ma żadnych szans na odzyskanie rynku rosyjskiego. Dlatego jesteśmy skazani na eksport do nowych krajów i na nowe rynki. A tam bardzo uważnie się nam przyglądają - nie jest tak, że jesteśmy bardzo pożądanym dostawcą.

Reprezentant „Unii Owocowej” tłumaczył, że rosnące wymagania dotyczące jakości a przede wszystkim czystości produkcji to nie jest widzimisię sieci handlowych wymierzone w polskich producentów. – Owszem, zastanawialiśmy się w „Unii Owocowej”, czy to może jest jakaś nagonka tylko na polskie jabłka. I będąc w Niemczech przeprowadziliśmy test. Kupiliśmy jabłka we wszystkich dużych sieciach handlowych, a następnie przebadaliśmy je pod kątem pozostałości szkodliwych substancji chemicznych w naszym laboratorium. Okazało się, że one nie mają pozostałości, nie mają żadnych przekroczeń – mówił. - To nie są żarty. Stosujmy tylko dobre preparaty z legalnego źródła i tylko w wyznaczonych terminach oraz we właściwy sposób. Dowiedźmy się, po jakim czasie te preparaty się rozkładają – apelował.

Krzysztof Janisławski (fot. Henryk Czerwiński)

18. kwiecień 2024 19:01